"Złote Góry" to nie obiecanki wyborcze serwowane przez polityków, lecz miejsce istniejące naprawdę. Są to wzgórza między Nidzicą a Wielbarkiem na północ od wsi Muszaki, z którymi związana jest prawdopodobnie prastara nazwa południowej części Mazur - Galindia.

Złote Góry - Galindia

Król Galindus

Krzyżacki kronikarz Simon Grunau, piszący na początku XVI wieku, wspominał o górze "Galindenburg", o której krążyły wśród okolicznych mieszkańców legendy o Galindusie, synu króla Widewuta. Na szczycie góry stał potężny zamek króla, i jak to nieraz w legendach bywa, zamek ten zniknął w tajemniczych okolicznościach z powierzchni ziemi. O jego istnieniu świadczy tylko głęboka zapadlina na szczycie wzniesienia.

Od imienia króla Galindusa wzięła nazwę okolica, a z czasem cały kraj między rzeką Omulwią na zachodzie, Pisą na wschodzie, Narwią na południu i ziemiami Warmów, Bartów i Nadrowów na północy.

11 plemion

Prusy zasiedlało w średniowieczu jedenaście plemion pruskich. Oprócz wspomnianych, sąsiadami Galindów byli Sasinowie i niebezpieczne, wojownicze plemię Jadźwingów. Za Narwią i Rozogą osiedlili się Mazowszanie.

Istnieje jeszcze jedna wersja pochodzenia nazwy Galindia. Według niej, określenie to wzięło się rzekomo od litewskiego słowa "galas" - ziemie położone gdzieś na krańcach, na kresach, dalekie, nieznane. Który z tych przekazów jest prawdziwy, to już pozostanie ginącą w pomroce dziejów tajemnicą.

Przepastne knieje

Na północy kraju Galindów ziemia była żyzna, dlatego trudnili się oni prymitywnym rolnictwem oraz hodowlą bydła i koni. Galindowie osiedli w puszczy zajmowali się myślistwem, rybołówstwem i bartnictwem.

Północna część Galindii była przed podbojem przez Krzyżaków dość gęsto, jak na owe czasy, zaludniona. Mieszkańcy żyli w małych skupiskach ludzkich wokół grodów obronnych. Na terenie naszego powiatu istniały one w Szczytnie, Jedwabnie, Wielbarku i Pasymiu. Mieszkający w puszczy, żyli w małych, skrytych wśród bagien osadach leśnych. Przepastne były galindzkie knieje. Bagniste, nieprzebyte lasy ciągnęły się od brzegów Omulwi i Łyny do granic z Jadźwingami za rzeką Ełk. Sobie tylko znanymi ścieżkami, przez bagna i gąszcze, wyprawy Galindów przedzierały się na Mazowsze, grabiąc i paląc sąsiadów.

Sąsiedzkie wizyty

Mazowszanie nie pozostawali im dłużni, napadając na galindzkie osiedla. W miejscach, gdzie przejście lub przejazd były łatwiejsze, np. przy brodach, Galindowie budowali strażnice, które miały powstrzymać mniejsze grupy napastników. Gdy wróg był zbyt silny, podpalano gródek. Ogień i dym pożaru miały ostrzec mieszkańców okolicy, że nieprzyjaciel nadciąga. Takie "sąsiedzkie wizyty" zdarzały się często. Na dodatek Galindowie mieli i drugiego kłopotliwego sąsiada na wschodzie. Jadźwingowie, zamieszkali za Pisą, choć mówili tym samym językiem i wierzyli w te same bóstwa, chętnie najeżdżali, grabili, palili i mordowali plemię zamieszkujące za miedzą. Dwóch złych sąsiadów to jednak za wiele. W wyniku najazdów plemię Galindów traciło swoją liczebność i siłę.

Sprawiło to, że wielkie, nadgraniczne tereny ich krainy stały się wyludnione. Zarówno Galindowie, jak i ich zachodni sąsiedzi - Sasinowie, prawie bez oporu zostali podbici przez Zakon Krzyżacki.

Wyludniony kraj

Zastanawiające jest to, że północne plemiona Prusów toczyły z Krzyżakami długą i krwawą, trwającą kilkanaście lat, walkę o swoją niezależność. Nawet kiedy wydawało się, że zostali już całkowicie podbici, jeszcze raz poderwali się do powstania, które omal nie doprowadziło do wypędzenia z tych ziem najeźdźcy. Na południu Prus, w Galindii, było cicho i spokojnie. Kroniki nie wspominają ani słowem o powstaniu.

Wniosek z tego, że na ziemiach zajmowanych niegdyś przez Galindów nie było już mieszkańców. Kraj został wyludniony. Później Prusowie znów pojawili się na tych terenach, ale byli to przesiedleńcy z północnych, buntowniczych okolic Sambii, Skanii i Nadronii. Śladem po nich są Lemany, wieś wolnych Prusów.

Dziwna wróżba

Istnieje jeszcze jedna, nieprawdopodobna wprost, wersja tego stanu rzeczy, a mianowicie konflikt między mężczyznami a kobietami z plemienia Galindów, coś w rodzaju greckiego buntu kobiet Lizystraty.

Rozgoryczone i przeciążone nadmiarem obowiązków kobiety, gdy spadł na nie cały ciężar obowiązków - od rodzenia i wychowywania dzieci do uprawy pól i oporządzania bydła, postanowiły zatrzymać mężów w domu. Wojowie, wróciwszy tylko z jednej wojennej wyprawy, szykowali się do następnej i, gdy jak zwykle starszyzna zwróciła się do wajdelotki - kapłanki o przepowiednie dotyczące wyprawy, usłyszeli: - Udacie się tym razem na wyprawę bez broni.

Dziwna to była wróżba. Nie wiadomo, czy zrodziła się na skutek spisku rozgoryczonych kobiet, które chciały w ten sposób odwieść mężów od kolejnej wojennej wyprawy, czy też powstała w głowie chorej umysłowo kapłanki. Wyprawa na Mazowsze bez broni skończyła się dla wojów galindzkich tragicznie. Mazowszanie przyjęli ich dosłownie z "otwartymi" ramionami, część wycięli, część wzięli do niewoli. Nikt z tej wyprawy nie wrócił.

Łatwy łup

Tragiczny był także los pozostałych członków plemienia Galindów. Osierocone, bezbronne dzieci i kobiety stały się łatwym łupem sąsiednich plemion pruskich. Ziemie Galindów opustoszały, grodziska popadły w ruinę. Gdy w XIII wieku drużyny Zakonu Krzyżackiego, po złamaniu oporu plemion pruskich na północy, dotarły do Galindii, nie napotkały tu żadnego oporu, tylko spustoszony, bezludny kraj.

Pisał o tym później kronikarz krzyżacki Simon Grunau, podając spisek kobiet pruskich jako jedną z przyczyn łatwego zdobycia Galindii.

Dziwne i nieprawdopodobne zdawałoby się to zdarzenie. Historia średniowiecza notuje jednak więcej podobnych przypadków.

Dzieci na rzeź

Kto z czytelników nie wierzy, niech zajrzy do książki "Historia wojen krzyżowych, walk rycerstwa europejskiego o zdobycie Ziemi Świętej Palestyny".

Gdy do Europy dotarły wieści, że krucjaty, wyprawy krzyżowe przeciwko ówczesnym włodarzom Palestyny - Saracenom przebiegają ze zmiennym szczęściem, a rycerstwo ponosi duże straty, ktoś wpadł na równie genialny, co idiotyczny pomysł.

"Ziemi Świętej nie zdobędą orężem i przelewem krwi rycerze, tylko niewinne, bezgrzeszne dzieci" - głosił on.

Idea chwyciła. W krótkim czasie zebrano armię liczącą około 40 tysięcy dzieci. Ruszyła ona wzdłuż Dunaju na południe.

Los tej krucjaty łatwo sobie wyobrazić. Połowa dzieci wymarła po drodze od chorób i niewygód. Te, które dotarły na miejsce, zostały wymordowane przez Saracenów.

Zdarzają się na świecie rzeczy, o których się filozofom nie śniło.

Zbigniew Janczewski

2005.02.16