Na wielkiej polanie, milę z hakiem odległej od Szczytna, stała buda smolarza, zwana "Jerutten". W tym miejscu, na polecenie Wielkiego Księcia Pruskiego, założono w 1701 w dniu 24 maja wieś szkatułową Jerutki. Podatki i opłaty trafiały przez administrację leśną prosto do "szkatuły", czyli prywatnej kasy księcia, były więc poza wszelką kontrolą administracji cywilnej.

Kościół w Jerutkach

Początki wsi

Pierwszym sołtysem, zasadźcą wsi był Ferrarius, człowiek, który w swoim życiu założył już wiele osad. W nowej wsi osiedliło się 31 rolników. Przydziały lichej, piaszczystej ziemi były jak na owe czasy skąpe, wynosiły od półtorej do trzech włók (około 20-40 ha) gruntu. Czas wolnizny też był krótki, tylko 4 lata. Po tym okresie wpływały do kasy nadleśnictwa daniny w naturze lub równowartość pieniężna w wysokości jednego szefla (około 30 kg) żyta, jęczmienia i owsa od włóki, do tego dochodziły daniny pieniężne.

Oprócz rolników, osiedliło się we wsi siedmiu rzemieślników i 15. wolnych najmitów, bezrolnych.

W roku 1709 powstała parafia ewangelicka. Należało do niej kilka wsi - Płozy, Piasutno, Olszyny, Wawrochy, Lipowiec i Świętajno. Pierwszym pastorem został przysłany z Królewca Johann Biegun, zwany "Pestprediger" w wolnym tłumaczeniu "kaznodzieja zadżumionych". Miało to związek z szalejącą w latach 1709/10 w Prusach dżumą, której ofiarą padła jedna trzecia mieszkańców.

Kościół z pruskiego muru

Pierwszy kościół w 1710 roku wzniesiono na miejscu, gdzie stoi obecna świątynia, na wielkim placu przeznaczonym pod cmentarz. Nie była to budowla trwała, bo już w 1734 roku rozebrano ją i zaczęto budowę nowego kościoła. Z wyposażenia starego pozostały jedynie dwa cynowe świeczniki. Czasy były ciężkie. Kraj dochodził do siebie po strasznej klęsce dżumy, która wyludniła Prusy. Parafii nie stać było na solidną budowlę z cegły, zaplanowano więc budowę z tzw. pruskiego muru - konstrukcji szkieletowo-drewnianej z drewnianym beczkowym sklepieniem podpartym grubymi drewnianymi słupami. Drewno musiało być najwyższej klasy, skoro część z nich dotrwała do naszych czasów. Murowaną, masywną wieżę wzniesiono dopiero w latach 1820-21. Kościół z zewnątrz był bardzo skromny, wyposażenie wnętrza było jednak jak na owe czasy bogate, barokowe. Rzucał się w oczy piękny, kosztowny, spoczywający na czterech skręconych kolumnach ołtarz, pochodzący z 1737 roku, tak jak i wiszący nad chrzcielnicą złoty anioł. Podobne jemu anioły wiszą nad wieloma chrzcielnicami w kościołach Niemiec i podobny znajduje się w świątyni w Sorkwitach. Z tego też czasu pochodził pięknie rzeźbiony konfesjonał. W 1858 roku kościół wzbogacił się o organy i 4 dzwony, których zgrany dźwięk cieszył ucho z daleka. Z oszczędności posadzkę ułożono z cegły, która dotrwała do dziś.

Wizyta oficera

Do początku XIX wieku Jerutki były tylko jedną z tysiąca nieznanych parafii. Jednak w 1802 roku stały się znane w całych Prusach.

A było to tak.

Pastor parafialnego kościoła ewangelickiego Nordhof nosił się z zamiarem budowy nowej plebani. Stary, drewniany budynek, w którym mieszkał, i w którym mieściła się szkoła, był ciasny, niewygodny i sypał się już ze starości, a remont jego kosztowałby zbyt dużo.

Składał więc pastor powoli grosik do grosza, bo czasy były ciężkie, podatki olbrzymie, a parafia leżąca na słabych, piaszczystych glebach uboga. Odkładał więc proboszcz budowę z roku na rok. Nagle i niespodziewanie zimą 1801 roku przed plebanią zatrzymał się okazały powóz, wysiadł z niego wysoki rangą oficer i poprosił pastora o rozmowę.

Zaproszony do środka, rozejrzał się po kątach izby i zapytał: - Pastor nosi się z zamiarem budowy nowej plebani? Gdy duchowny potwierdził, przybysz bez słowa sięgnął do sakwojażu, wyjął teczkę z papierami i sakiewkę z pieniędzmi, położył to na stole i powiedział: - Proszę budować według tych planów, pieniądze są w sakiewce. Pastor o nic nie pytał, przeliczył pieniądze, pokwitował odbiór. Oficer wstał, podał rękę pastorowi i wyszedł.

Dlaczego pastor o nic nie pytał? Na teczce z projektami była pieczęć kancelarii królewskiej w Berlinie, a więc sprawa poważna. Nawet tu, na daleką pruska prowincję docierały wieści z zachodu Europy, a działo się tam tak wiele, że nawet tu pachniało wojną.

Wielkie manewry

Wódz Francuzów, Napoleon Bonaparte stworzył silną armię i po kolei rozprawiał się z wrogami Francji.

Król pruski Fryderyk Wilhelm III i jego sztab generalny wiedzieli o tym dobrze i spodziewali się, że prędzej czy później dojdzie do wojny. Zwiększano i zbrojono armię, wreszcie postanowiono sprawdzić ją w walce. Pewnego jesiennego dnia 1802 roku na plebanię w Jerutkach zjechał i zamieszkał wraz z żoną, piękną Luizą (najpiękniejszą ponoć królową w Europie) służbą i sztabem armii. Za nimi, drogami ze wszystkich stron, nadciągnęła 15-tysięczna armia i rozbiła namioty.

Zaczęły się manewry. Wojska podzielono na dwie części "niebieską" i "czerwoną". Dowództwo nad "niebieską" objął generał lejtnat von Günther, nad "czerwoną" sam król. Obie armie stanęły naprzeciw siebie, na polach między Jerutkami a Olszynami. Zadanie wojsk polegało na tym, by umiejętnym manewrem taktycznym rozczłonkować, okrążyć lub w inny sposób zmusić do poddania armię przeciwnika. W trakcie ćwiczeń nie padł jednak ani jeden strzał, nie doszło również do starć. Żołnierze obu armii nabili broń, naturalnie ślepymi nabojami, ścisnęli paski pod brodą i czekali na sygnał trąbki do ataku "bagnet na broń - atakuj".

Oczekiwany dźwięk w końcu się rozległ, ale nie był to ten, którego spodziewali się żołnierze. Wszyscy usłyszeli sygnał "do nogi broń", oznaczający koniec potyczki, bo okazało się, że... król został wzięty do niewoli.

Jak to się stało? Otóż generał lejtnant von Günther, dowodzący "niebieską" armią wziął doborowy oddział Bośniaków (Bośniacy byli doskonałymi żołnierzami najemnymi armii pruskiej), przekradając się mokradłami i wąwozem (którego dziś już nie ma) dostał się na tyły armii "czerwonych". Król, który tylko co opuścił swoją kwaterę, usłyszał nagle "hände hoch"! (ręce do góry). Gdy zdumiony odwrócił się, dojrzał przed sobą najeżone bagnety Bośniaków i generała, dowódcę "niebieskich".

Za ten wyczyn generał lejtnant von Güntter otrzymał najwyższe pruskie odznaczenie wojskowe i w późniejszych wojnach dowodził armią.

Na pamiątkę pobytu pary królewskiej pozostała w Jerutkach piękna plebania.

Świątynia jak nowa

Kościół w Jerutkach czynny był do lat siedemdziesiątych, do czasu masowych wyjazdów do Republiki Federalnej Niemiec. Opuszczony przez swoich parafian, począł popadać w ruinę.

Na szczęście zajął się nim ks. proboszcz Edward Koperwas. Częściowo swoimi środkami, przy wsparciu ze strony wiernych, z czasem przy wydajnej pomocy byłych parafian z Niemiec, ksiądz zaczął generalny remont, a właściwie odbudowę kościoła. Stare fundamenty z kamienia i z gliny zastąpiono fundamentami betonowymi. Odnowiono część ścian z pruskiego muru i zewnętrzną elewację. Ułożono także lżejsze pokrycie dachu kościoła.

Wewnątrz świątyni wymieniono drewniane, beczkowe, półokrągłe sklepienie i drewniane kolumny podpierające strop. Niestety, nowe słupy nie są tak grube jak ocalałe stare, nie ma już tak wielkich drzew w naszych lasach. Odbudowano także i odnowiono, według starego wzoru, empory-balkony i ściany ze scenami biblijnymi.

Z czasem odnaleziono i odnowiono piękny barokowy ołtarz. W miejsce skradzionych cynowych, pochodzących jeszcze z rozebranego kościoła świeczników, zakupiono nowe.

Wyremontowano i uzupełniono wyłamane piszczałki w zabytkowych organach. Nieporuszona została stara, zabytkowa posadzka z cegły.

Dzieło życia księdza Edwarda

Z braku środków długo ciągnął się remont wieży kościelnej i wiodących na nią drewnianych schodów. Długo szukano wywiezionych w nieznane dzwonów. Po długich poszukiwaniach znaleziono w Polsce trzy, czwarty jest jeszcze ciągle w Niemczech. Tony dzwonów były tak zgrane, że słuchało się ich jak pięknej melodii.

Dzięki wysiłkom księdza proboszcza Edwarda Koperwasa, dziś prałata, kanonika, obecnych parafian i dawnych parafian z Niemiec uratowano zabytkową świątynię z XVIII wieku od zniszczenia. Dziś służy ona miejscowemu, katolickiemu społeczeństwu.

Czasami latem zaglądają tu dawni parafianie. Łza wzruszenia kręci się zapewne i w oku księdza Edwarda, dla którego odbudowa kościoła w Jerutkach była dziełem życia.

Świątynia stoi na starym, użytkowanym do dziś cmentarzu. Dużo tu starych nagrobków, na których natrafić można na polskobrzmiące nazwiska.

Zbigniew Janczewski


Autor korzystał z informacji zawartych w książkach: "Die Landgemeinden des Kreises Ortelsburg" Maxa Meyhöfera, "Die Kirchen des Kreises Ortelsburg" Hugo Krügera i z "Historii Mazur" Maxa Toppena.

2005.03.16