Mieliśmy kilka dni prawdziwego, niemal tropikalnego lata, ale szybko się ono skończyło. No i nie wiadomo, czy jeszcze zechce powrócić.

Czyżby pożegnanie lata?

W każdym bądź razie w ostatnią upalną sobotę bawiono się na miejskiej plaży i to do późnej nocy, i nie po ciemku. Oprócz przyścieżkowych latarni oraz tych zainstalowanych na molo, mroki rozświetlały także ogniska oraz specjalne konstrukcje z różnokolorowymi lampkami. Tworzyły one scenerię do artystycznych warsztatów i teatralnego widowiska. W głębi fotografii widać ciekawe drewniane zjeżdżalnie dla dzieci. Ba, świeżo skonstruowane nie posłużyły długo, bo wkrótce potem pogoda się popsuła.

 

 SPADAJĄCE GAŁĘZIE

Po nagłej zmianie aury przyszły burze z, wydawałoby się, dość umiarkowanymi wiatrami, ale miejscami wiało jednak mocno, a nawet jeszcze bardziej. Przez mur okalający kościół ewangelicki przewaliły się potężne konary oderwane właśnie przez silny wiatr.
Szczęściem nikt nie przechodził pod murem, ani też nie parkowały przy nim auta, z wyjątkiem jednego, które akurat spadające gałęzie jakoś ominęły. Słowem Stwórca czuwał, by nikomu nic złego się nie stało.
Nie było to jednak jedyne takie oberwanie gałęzi w Szczytnie. Podobne, choć mniejsze konary spadły na jezdnię ul. Łomżyńskiej i Sybiraków.
Tam też nic nikomu się nie stało, ale gałęzie jak spadły, tak potem leżały przez szereg dni, a na ul. Sybiraków leżą do dziś, tyle że odsunięte na bok przez kogoś uczynnego.

 

BANDYCKA WÓDKA

Inny nasz Czytelnik, pan Andrzej Smoleński zwiedził samochodem pół, albo i więcej Europy. Ma tira, więc jeździ nim z różnymi towarami. Nie będziemy się jednak zajmowali tym, co wozi pan Andrzej, a tym co przywiózł on z niby bratniej Ukrainy. Był tam dwa tygodnie temu i w jednym ze spożywczych sklepów natrafił na pewien produkt szczelnie zamknięty w szklanej butelce, aby nie ulatniały się cenne procenty.
Na załączonym zdjęciu flaszka nie jest zbyt dobrze widoczna, bo i niewielką ma pojemność, dlatego aby się lepiej zorientować w czym rzecz, prezentujemy ją w większym zbliżeniu.
Tłumacząc cyrylicę na nasze litery otrzymujemy nazwę dobrze znaną nawet przeciętnemu znawcy historii: „Banderiwska Zapadenka”.
No i to, a także grafika na etykiecie nawiązująca do barw OUN-UPA  zdenerwowało naszego Czytelnika.
- Jak to jest, my wspieramy naród ukraiński w walce z najeźdźcą, a oni upamiętniają zbrodniarza? – dziwi się wzburzony do głębi.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.